Skazany mieszka w okolicach podbiałostockich Łap, hoduje krowy. Wycieńczonego psa w typie owczarka niemieckiego w czerwcu 2021 roku zauważyła lekarka, która niedaleko tej posesji ma przychodnię; zawiadomiła weterynarza i wolontariuszkę zajmującą się pomocą bezdomnym zwierzętom. Ostatecznie zwierzę zostało interwencyjnie odebrane, a po przeprowadzonym śledztwie sprawa z zarzutami znęcania się nad tym psem trafiła do sądu.
W postępowaniu w pierwszej instancji świadkowie opisywali, w jak złym stanie zdrowia i skrajnym zaniedbaniu był pies. Okazało się, że spał w oborze, był źle odżywiany i nieleczony. Sąd Rejonowy w Białymstoku w marcu ub. roku skazał oskarżonego na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, miał on też zapłacić 4 tys. zł nawiązki na rzecz białostockiego schroniska dla zwierząt.
Oskarżony sam napisał i złożył apelację; poprosił w niej o uchylenie wyroku, na rozprawie odwoławczej sprecyzował, że chodzi mu o uniewinnienie. W jego ocenie sąd pierwszej instancji wziął pod uwagę jedynie dowody, zwłaszcza zeznania świadków, które go obciążały. Zaprzeczał, by pies był w złej kondycji i wymagał szybkiej interwencji weterynaryjnej; napisał w apelacji, że zwierzę było łagodne i chodziło luzem po posesji, miało stały dostęp do czystej wody, było leczone w przypadku chorób i przestrzegano terminów jego szczepień.
Wolontariuszce zarzucał, że działała przeciwko niemu z pobudek osobistych; miało chodzić o jakieś rodzinne zaszłości.
39-latek występował w przeszłości w telewizyjnym paradokumentalnym serialu "Rolnicy. Podlasie". Serial pokazuje pracę i życie mieszkańców wsi w województwie podlaskim. Przed sądem mówił, że pies nie był jego, należał do jego rodziców (przywoływał dokumentację dotyczącą szczepień), a cała sprawa to "nagonka na niego przez media, żeby go oczernić". Zapewniał, że pies był w dobrej kondycji.
Sąd Okręgowy w Białymstoku wyrok pierwszej instancji utrzymał jednak w mocy. Uznał za udowodnione, że pies należał do oskarżonego oraz że zwierzę było poważnie zaniedbane. Jak mówił sędzia Dariusz Orłowski, przy ustalaniu kwestii odpowiedzialności za stan zwierzęcia kluczowe było, kto faktycznie miał obowiązek się nim opiekować w danym miejscu i czasie; a zebrane dowody (w tym wyjaśnienia samego 39-latka złożone w śledztwie) wskazały właśnie na niego.
Mężczyzna mówił wówczas, że psa miał od 12 lat i znalazł go w lesie. Sąd zwrócił też uwagę, że to oskarżony podpisał oświadczenie o dobrowolnym zrzeczeniu się wszelkich praw na rzecz wolontariuszki, która zdecydowała się zaniedbane zwierzę interwencyjnie odebrać.
Sąd uznał za udowodnione, że zwierzę było zaniedbane i bytowało w niewłaściwych warunkach. Sędzia Orłowski przypomniał m.in. zeznania weterynarz, która oceniała w tej sprawie, że stan psa był skutkiem co najmniej kilkumiesięcznych zaniedbań.
Sędzia mówił, że znęcanie się nad zwierzęciem, to czyn o dużej społecznej szkodliwości i takie zachowania muszą spotkać się "z odpowiednio surową sankcją", która będzie jasnym i jednoznacznym sygnałem, że "posiadanie zwierząt wiąże się z koniecznością czynienia wszelkich starań, aby nie dopuścić do zadawania im bólu i cierpień". Dlatego sąd odwoławczy uznał, że w tej sprawie nie można mówić o tym, by kara była rażąco surowa i powinna zostać zmieniona.
(PAP)