– Namówił mnie kolega – przyznaje Jan Kuklicz. – Sąsiadem był i prezesem koła pszczelarskiego w Sokółce. W 1993 r. się zaczęło. Najpierw do niego chodziłem, pomagałem. Potem przy swoich pszczołach już pracowałem. Dwie rodziny na początku były, potem cztery. Braciw to wciągnąłem, a w 2007 r. zapisałem się do podlaskiego związku pszczelarzy. Ale ja tylko dla siebie, dla rodziny miód robiłem. Dopiero syn mój, Darek, przejął część rodzin, rozbudował i założył sprzedaż.
Darek Kuklicz prowadzi Rolniczy Handel Detaliczny oparty na około 40-50 pszczelich rodzinach.
– Pewnie, że tato pomaga, to przecież mój pierwszy nauczyciel – przyznaje. – Do dziś lubimy tylko we dwóch pojechać na pasiekę. Zbudowaliśmy tam sobie taką budkę. W przerwie siadamy, pijemy kawę, jemy śniadanie, albo obiad podgrzewamy. Cisza, las. To taki nasz czas – mówi z uśmiechem.
Kara przy miodarce
Pierwsze ule rodzin Kukliczów stały w Nowowoli w gminie Janów. Druga pasieka stacjonarna w Bohonikach, a trzecia w lesie w Kumiałce.
– O, rany – wzdycha Dariusz. – Ja do dziś pamiętam to jeżdżenie co weekend do Nowowoli i kręcenie miodu tam na miejscu. Dla mnie, dzieciaka, to kara była. Inni grali w piłkę, a ja kręcić miód musiałem – wspomina.
Po paru latach Darek miał dość. Choć do lasu i pszczół go ciągnęło.
– Powiedziałem tacie i wujkom, że albo mi pozwolą pracować na pasiece, z pszczołami i przy ulach, albo niech sami sobie miód kręcą – opowiada Dariusz. – I pozwolili. A dziś, to swojego syna ciągnę do lasu. Mały jeszcze jest, ale już do uli zagląda. A córka, nastolatka już, świetnie etykiety klei, a zimą ramki drutuje. Wszyscy sobie pomagamy.
Miód z rodzinnych ziem
Dariusz Kuklicz prowadzi swoje pszczelarskie gospodarstwo w systemie stacjonarnym. Pasieki usytuowane w trzech miejscach, głównie w
- Większość terenów, na których stoją ule, jest nasza, rodzinna. Czasem przewozimy po parę sztuk, ale rzadko. Wolimy stacjonarnie, bez ruszania uli. Pszczoły i tak dolatują na pobliskie pola rzepaku czy gryki – wyjaśnia Dariusz. Miód rzepakowy i gryczany pochodzi głównie z pasieki w Bohonikach. – A tam rodzina ma pola rzepaku i gryki.
Z kolei z leśnych pasiek – w Kumiałce i Nowowoli – pan Dariusz wybiera miód malinowy, lipowy i przede wszystkim leśny.
– A leśna lipa z Puszczy Knyszyńskiej jest niezwykle aromatyczna. Pachnie przepięknie – zachęca Jan Kuklicz. – Spadzi jest też sporo. Potem malina leśna przychodzi. I też pięknie pachnie.
– Mamy też miód faceliowy, bo sami siejemy facelię, a na naszych terenach jest też jej sporo, bo to dobry poplon – dopowiada Dariusz.
Sezon u nich trwa do połowy lipca. W sierpniu pszczoły noszą jeszcze pyłek: nostrzyka, nawłoci, kwiatów różnych, ale Dariusz zostawia te zbiory w spokoju – Niech dla siebie zbierają – mówi. – A pszczelarz i tak zawsze ma coś do roboty.
Przy pszczołach - delikatnie
Po zbiorach trzeba miód odpowiednio przygotować: przelać do słoików, nakleić etykiety, znaleźć klienta. W pasiekach to czas leczenia pszczół.
– Trzeba je dokarmić, poleczyć, zabezpieczyć przed warrozą – wymienia Dariusz. – Nie stosujemy środków chemicznych. Leczymy naturalnie, kwasem szczawiowym.
Jesień to także zabezpieczenie uli na zimę, ostatnie dokarmianie, porządki na pasiekach. Zima to z kolei sprzedaż miodu, drutowanie setek ramek potrzebnych w kolejnym sezonie.
– Praca przy pszczołach uczy cierpliwości, czekania, spokoju – mówi Dariusz. – Jak człowiek za bardzo się spieszy, to robi dużo błędów. I wtedy się denerwuje i robi kolejne. I ma już dość wszystkiego.
– W pośpiechu, to się chaotycznie robi. Stuka za głośno, za szybko z ramki pszczoły ostukuje, a one się wtedy denerwują – dopowiada Jan. – Lepiej spokojnie, delikatnie zmiotką je strącić, ostrożnym przy nich być. Teraz to ze spokojnymi pszczołami pracujemy, bo mamy krainkę, alpejkę. Ale kiedyś to mieszanki różne były i zdarzały się różne, nerwowe sytuacje – wspomina ze śmiechem pan Jan.
Dla obu panów Kukliczów przyjazd na pasiekę to – oprócz ciężkiej, fizycznej pracy przy ulach – spokój i wyciszenie.
– Ule mamy w samym środku gąszczu, kładki drewniane do niektórych poprowadziliśmy, żeby wygodniej było iść. Wokół nikogo. Cisza. Tylko śpiew ptaków, bzyczenie pszczół – opowiada Dariusz. – Przyjeżdżamy na cały dzień, od rana. Pracujemy, siadamy. Pijemy sobie z tatą kawkę. Sami decydujemy, co i jak robimy. Nikt nam nic nie każe. A wokół pięknie jest, zielono. To uspokaja, ładuje nam baterie.
Źródło:podlaskie.eu