Według analityka, dynamicznie rosnące wynagrodzenia i spadające stopy procentowe, w przyszłym roku, przyczynią się do wzrostu zdolności kredytowej Polaków. Powołując się na najnowszą projekcję inflacji, przygotowaną przez analityków NBP, Turek napisał, że pensje w Polsce mają być w 2024 roku przeciętnie aż o 9,3 proc. wyższe niż w 2023 roku, co oznacza, że nawet po potrąceniu spodziewanej inflacji realny wzrost wynagrodzeń wyniesie ok.4,5 proc. "Byłby to najlepszy wynik od 2019 roku" - wskazał, dodając, że przyczyni się to do wzrostu zdolność kredytowej Polaków o kilka do kilkunastu proc.
Tańsze - w jego ocenie - mogą być też kredyty. "Notowania kontraktów terminowych sugerują bowiem, że Rada Polityki Pieniężnej powróci na ścieżkę obniżek stóp procentowych w okolicach wiosny. Po grudniowej decyzji rezerwy federalnej pojawiła się ponadto nadzieja na to, że też w najważniejszej gospodarce świata – w USA – wajcha przesuwa się w kierunku łagodzenia polityki monetarnej w 2024 roku" - napisał ekspert.
Według Turka, notowania z 14 grudnia sugerują nawet, że pod koniec 2024 roku podstawowa stopa procentowa może „nad Wisłą” wynosić około 4 proc. (teraz jest to 5,75 proc.). "Jeśli tak faktycznie by się stało, to raty kredytów poszłyby wyraźnie w dół pozwalając na wzrost zdolności kredytowej o od 10 do 20 proc." - wskazał. Nie wykluczył jednak, że banki, przy okazji spadających stóp procentowych mogą podnieść marże kredytowe, co oznacza, że wzrost zdolności kredytowej będzie niższy.
Powołując się na analizę HREIT, przypomniał, że obecnie trzyosobowa rodzina z dochodem na poziomie dwóch średnich krajowych na zakup mieszkania może pożyczyć przeciętnie 638 tys. zł.
Zauważył też, że nowy rząd sygnalizuje chęć utrzymania ciągłości programu „Bezpieczny Kredyt 2 proc.” . Dodał, że program ten pozwolił tysiącom Polaków na zakup mieszkania. "Są to często osoby, które bez wsparcia z budżetu państwa nie mogłyby sobie na własne +cztery kąty+ pozwolić" - wskazał.
Według Turka, skokowy wzrost popytu na mieszkania zmusił deweloperów do rozpoczynania większej liczby nowych inwestycji, co już dziś ogranicza presję na wzrost cen mieszkań. (PAP)